Retrogranie: Oni
autor: Wysłane przez SavagE w ndz., 18/06/2017 - 13:37
Miłośnicy gier akcji w mangowej stylistyce nie mają specjalnie czego szukać poza Japonią, ale premiera amerykańskiej adaptacji kultowego Ghost in the Shell przypomniała mi, że już kiedyś Zachód próbował, w dodatku z całkiem niezłym skutkiem – Oni.
Wspomnienia: wysoki poziom trudności, unikalna mangowa stylistyka, fajna bohaterka, świetny motyw przewodni, oryginalna rozgrywka.
Rzeczywistość: Widzicie na okładce te kozackie giwery, które w pełnej gotowości trzyma zadziorna, fioletowowłosa szprycha? Żadna z nich nie pojawia się w grze, a i polygonowej panience daleko jest do symbolu seksu. Wciśnięcie “nowej gry” zmusza nas do przejścia lamerskiego tutoriala, a potem w pierwszej misji serwuje jakiś magazyn, gdzie poznajemy wszystkie odcienie koloru szarego, a także bolesne dowody na “growość” Oni - poza parkowaniem prawego buta na mordach złych kolesi i dziurawienia ich czasem kulami, czas spędza się na poszukiwaniu paneli odblokowujących drzwi i przeklinaniu irytujących pomysłów projektantów.
Z początku przynajmniej fabuła jawi się interesująco, ale to tylko pozory, bo niedługo po przejściu będziecie mieli problem z opowiedzeniem znajomym o co chodziło - coś jak ja wam teraz. Dystopijna przyszłość, androidy, konspiracja. Tyle w zasadzie musicie wiedzieć, może poza tym, że ta babka z okładki to Konoko, agentka anty-terrorystyczna.
W zasadzie Oni rzuciłbym w diabły już po pierwszej, krótkiej retro-randce na PlayStation 2. Dziwne sterowanie, cienka grafika i słaby początek zrobiły swoje. To jednak istotna pozycja z mojego dzieciństwa; pamiętam, kiedy w 2001 roku widywałem w pisamch te wszystkie kozackie anime-grafiki, a w pokoju wisiał plakat. Pamiętam, kiedy sam grałem, a spod palców wychodziły widowiskowe ciosy. Pamiętam wreszczcie, że singla nigdy nie skończyłem, ponieważ był za trudny. Pora w końcu pokazać swojemu młodszemu ja, jak się gra.
To całe pokazywanie przebiegło inaczej niż sobie wyobrażałem: wśród wielu przekleństw, zwątpienia i frustracji. Krzemowe półgłówki w cyfrowym gang bangu poniewierały moją anime fajterkę raz po razie, dotkliwie obnażając braki w technice walki. Potraktowałem jednak tę sytuację jak wyzwanie, przeanalizowałem swoje błędy i wkrótce z ofiary gwałtu stałem się bezwzględnym oprawcą kolejnych zbirów. Z zaskoczeniem odkryłem, że Oni sprawia mi przyjemność, a wjazd napisów końcowych pozostawił mnie wręcz niezaspokojonym.
Oczywiście moja droga do przyjemności wcale nie musiała być taka… bolesna. Tutorial dla debili można było wzbogacić o kompleksowy trening technik walki wręcz, a punkty kontrolne rozstawić nieco gęściej - testowanie nowych ruchów tylko po to, żeby cofnąć się o kwadrans i przed jakąś trudną sekwencję potrafi skutecznie zniechęcić. A jeśli nawet nie, to platforming bez wątpienia zdoła, kiedy trzeba się mocować z nieprecyzyjnym skakaniem i brakiem możliwości chwytania krawędzi.
Broń palna, tak pięknie eksponowana na okładce, początkowo też jest w tej grze głównie po to, żeby cię wkurwić. Być może dlatego, że trywialnym jest pokonać największego nawet kozaka sztuk walki, jeśli ten przed wyprowadzeniem uderzenia musi uchylić się gradowi kul - zastrzelić dziada i po sprawie. Enter The Matrix niejako ominęło ten problem dzięki bullet time’owi, natomiast w Oni większość arsenału zaprojektowano tak, by osoba po bolesnym końcu lufy miała szansę na uniknięcie ognia. Czasem nawet nie musi, bo strzelając z większych broni dość łatwo wysadzić się w powietrze.
Poza wrażeniem, że krzywa poziomu trudności przypomina kurs akcji Apple’a po premierze iPhone’a, ma się poczucie, że spece od poziomów byli w depresji. Wielkie i przeraźliwie szare lokacje, które swoją pustką i prostotą wydają się krzyczeć “jestem poziomem z gry wideo!” - najlepiej wtedy, kiedy jako Konoko spadamy w ramiona śmierci z dziesiątek kładek i krawędzi bez barierek. Fakt, że nad projektem lokacji pracowali profesjonalni architekci brzmi jak ponury żart, podobnie zresztą jak ilustracja muzyczna, częściej dopełniająca samobójczego klimatu ponurym ambientem, aniżeli pompująca techno-bity do obijania mordy.
Grafika nawet te 16 lat temu nie robila większego wrażenia. Co ciekawe, czytając wywiady z twórcami, można to chyba zrzucić na niezbyt imponujące możliwości iMaców końca lat 90. Tak jest, dobrze przeczytaliście - pomimo aparycji na wskroś konsolowej, Oni było projektowane z myślą o sprzęcie Apple’a, a w tamtym czasie Steve’owi Jobsowi zależało jeszcze na grach wideo. To takie fascynujące, że Bungie, firma znana obecnie ze strzelanin, w poprzednim stuleciu słynęła ze strategii, a na Macworld w 2000 r. reklamowała Halo jako przełomowego RTS-a. Trzeba jednak zaznaczyć, że Oni powstało w świeżo sformowanym, siostrzanym studiu w Kaliforni - Bungie West.
Wyobraźcie sobie, że Oni to gra tak bardzo komputerowa, że wsparcia dla pada nie ma wcale, a jedyna i słuszna konfiguracja klawiszy modyfikowalna jest poprzez… plik tekstowy schowany w folderze z grą. W tamtym okresie nawet najpodlejsze porty z konsol były pod tym względem wygodniejsze.
Niedoświadczenie ekipy z zachodniego wybrzeża USA zaprocentowało wieloma problemami w czasie produkcji. W finalnej wersji nie pojawiło się sporo z prezentowanych w zapowiedziach elementów, od rzeczy tak błahych jak bronie, po całe tryby rozgrywki. Pokazy multiplayera nakręciły całkiem sporo osób i nic dziwnego - wobec miodnego systemu walki wyglądało to na doskonały pomysł. Koniec końców problemy ze stabilnością wyeliminowały okazję to oklepania mordy znajomym.
Czy było warto? Malutko jest stylistyki mangowej w zachodnich grach, a szkoda, bo dostajemy cool otoczkę bez ciężkostrawnej japońskiej dziwności. Oni było tak blisko zostania wielkim dziełem, że aż boli. Nie udało się, ale sprzedaż wypadła nieźle, a sequel wszedł do produkcji... jeszcze przed premierą oryginału! Take-Two miało najwyraźniej sporo wiary w markę, ale skończyło się na tym, że Bungie West zamknięto, "dwójkę” dość szybko skasowano, a do gry wkroczył Microsoft i jedyne, czym się interesowało Bungie przez najbliższą dekadę, to Halo. Pozostała gorycz, bowiem połączenie bijatyki ze strzelaniną to naprawdę miodny koncept, a Oni potrafi go godnie zaprezentować, jeśli dać jej szansę. Ja dałem i wam polecam to samo.
Zakup i uruchomienie: Choć Bungie szybko zyskało status kultowego developera, a konsolową wersję spłodził Rockstar, Oni jest nie do kupienia w żadnej istniejącej reedycji czy formie cyfrowej. Problemy są także z uruchomieniem na nowym sprzęcie, chyba że jakimś cudem wciąż jesteście wierni Windowsowi XP. Z pomocą przychodzi fanowska nakładka Anniversary, umożliwiająca odpalenie dzieła Bungie w komforcie płynnej animacji i wysokiej rozdzielczości. W opcji są też mody różnej maści - ja od razu zainwestowałem w graficzne aktualizacje tekstur i modeli. Jeśli idzie o sam zakup, to na Allegro konsolówkę pochwytacie za grosze. Z komputerową wersją jest już naprawdę różnie, więc możliwe, że będziecie musieli poszperać na eBayu. Ja się szarpnąłem na amerykańskie wydawnictwo, bo spójrzcie tylko na to cudowne, opalizujące pudło <3
Ocena na dziś: (naciągane) 7/10
Platforma - PC, PS2, Mac
Premiera - 26 stycznia 2001
Gatunek - akcja TPP
Średnia ocen w sieci - 73%
Zagrane po raz pierwszy - 2001 r.
Odświeżone - maj 2017 r.
Czas gry - 10 godz.+
Zwiastun
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
Komentarze
Your piece truly did switch
Your piece truly did switch the light on for me as far as this specific subject matter goes. fantasy kingdoms